Hikikomori, czyli skrajna postać uzależnienia od Internetu
- 21 paź 2021
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 24 mar 2023
„Cywilizacyjne hikikomori”, czyli skrajna postać uzależnienia od Internetu, oraz własne przemyślenia na temat zjawiska
Znalazłem w prasie specjalistycznej ciekawy artykuł na temat „cywilizacyjnego hikikomori” napisany przez prof. Maraka Krzystanka. Pokuszę się o wyciągnięcie kilku wniosków, bardzo przystających do dzisiejszych czasów w których Internet zaczyna zastępować zwykłe kontakty międzyludzkie.
Hikikomori, czyli syndrom skrajnego wycofania społecznego, to zjawisko psychosocjologiczne, które wywodzi się ze współczesnej kultury japońskiej, ale już dawno opuściło granice Japonii. Polega na eliminacji wszystkich aktywności z wyjątkiem zaspokajania podstawowych potrzeb biologicznych takich, jak zdobywanie jedzenia. Człowiek dotknięty tym zaburzeniem spędza cały dzień w Internecie. Dotyczy to gier, oglądania filmów, korzystania z serwisów społecznościowych, a nawet konsultacji medycznych. Dotyczy przede wszystkim osób młodych, ale coraz częściej rozpoznaje się je także po 30 roku życia.
Wirtualna rzeczywistość Internetu stała się obecnie nowym środowiskiem życia, szczególnie dla młodych ludzi. Biorąc za przykład Japonię – kraj matkę syndromu hikikomori – wg badania z 2017 r. 96,9% nastolatków używało Internetu codziennie, większość za pośrednictwem smartfonów. Raport przeprowadzony w 2017 roku wykazał, że prawie 70% nastolatków używało mediów społecznościowych.
Pacjenci dotknięci hikikomori często nie opuszczają swojego pokoju, grając całymi dniami w grę (często jedną), a jedyną aktywnością społeczną jest korzystanie z komunikatorów internetowych. Takie osoby zaniedbują pracę, ich krąg znajomych ogranicza się do kontaktów na portalach społecznościowych.
Od dłuższego czasu sytuacja wygląda mniej więcej tak: Wystarczy wyjść z domu na ulicę – większość osób wpatruje się w ekran smartfonu. W restauracjach i kafejkach wiele osób patrzy w telefon nawet, gdy są w towarzystwie innych. Podobnie jest w tramwaju lub w pociągu. Istnieje nawet anglojęzyczny termin używany dla określenia tych osób: „head-downs”. Młodzi ludzie siedzą obok siebie i nie patrzą sobie w oczy, tylko wysyłają do siebie posty przez smartfony. Ogarnia ich strach, gdy wyjdą z domu i zapomną telefonu – jak osoby z natręctwami lub uzależnione są wtedy w stanie rzucić wszystko, żeby po niego wrócić.
Ostatnia awaria Facebooka dość jasno uwidoczniła ten problem. - Witryna i usługi oferowane przez FB spowodowały popłoch, szczególnie w niektórych krajach.
Obecnie, także (ale nie tylko) z powodu zagrożenia epidemiologicznego, stosowanie komunikatorów internetowych jest bardzo powszechne. Dla wielu ludzi to podstawowe, jeśli nie jedyne, źródło relacji międzyludzkich. – A właściwie można by napisać pseudo-międzyludzkich. - Wirtualni „znajomi”, „rozmowy” przez Messengera, WhatsAppa, czy Tindera stały się dla nas codziennością, być może wygodną, ale nie zaspokajającą naturalnych potrzeb, na przykład bliskości.
Intymność przez Internet nie jest możliwa.
Choć czasem wydaje się, że jest inaczej, ale kontakt przez kamerkę i mikrofon, to tylko wymiana informacji, „osoba” z drugiej strony komunikatora, to jedynie kreacja a nie rzeczywisty człowiek. - Gdy kiedyś potkałem się z kilkoma "znajomymi" z Internetu, okazało się, że ich awatary, wypowiedzi i ogólny styl komunikacji zupełnie nie przystają do rzeczywistego kontaktu.
Dosyć dobrze widać to podczas „konsultacji online” z której sam korzystałem, jako pacjent. Nawet przy dobrym połączeniu obraz lekarza „z drugiej strony kamerki” jest obcy. Mogłem tylko wymieniać dręczące mnie objawy, lekarz nie mógł mnie zbadać, musiałem mu podawać parametry, które sam sobie zmierzyłem. Sporym plusem jest możliwość wystawienia zdalnie e-recepty, gdyż w takim przypadku dostaję tylko kod.
Pracując jako lekarz nie udzielam „teleporad”. Oprócz bardzo ograniczonej możliwości diagnostyki chorego, szczególnie takiego, który przychodzi pierwszy raz, nie mam żadnej możliwości interwencji w przypadkach nagłych, na przykład przy nasilonych myślach samobójczych, lub przy pacjencie silnie pobudzonym. Z pacjentem w psychozie, lub w ciężkiej depresji kontakt face-to-face już jest trudny. Mogę przypuszczać, że w krytycznej sytuacji taki człowiek po prostu przerwie połączenie. – To niebezpieczne tak dla chorego, jak i dla mnie; przyjmując pacjenta biorę za niego odpowiedzialność tak prawną jak i moralną. Dlatego własne konsultacje zdalne (w moim przypadku przez telefon) zawężam do niezbędnego minimum.
I tak od hikikomori doszedłem do zdalnych „wizyt”, zalecanych obecnie przez Ministerstwo Zdrowia. Osobiście pozwolę sobie z nich nie skorzystać.


Komentarze